czwartek, 27 sierpnia 2009

Miękki fotel, klimatyzacja - coś zupełnie innego niż wsześniejsze 20 minut w miejskim autobusie. Autobus powoli się wypełnia a ostatnie wolne miejsce (obok mnie) zajmuje przystojny Anglik, jego kolega siedzi trochę dalej. Przez godzinę drogi Tom opowiada mi o ich 7mio miesięcznej podroży - Am.Pd, Australia i Nowa Zelandia (mówi ze jest bosko!!!) i Azja... ostatnie 3 dni podroży. Ciekawie.

Już na miejscu wynajmujemy urocza Chińska przewodnik i uderzamy na Armie. W sumie żołnierzy jest około 6 tysięcy. Myśmy mieli okazje zobaczyć ok 1 tys w jednym miejscu. Wiedzieliście, ze nad żołnierzami był "dach" który zaczął się zapadać? I ze w efekcie tego, WSZYSTKIE posagi były zmiażdżone i połamane? Okruchy wojowników tez nam pokazano, i faceta, który znalazł Armie tez mieliśmy okazje zobaczyć...podpisywał książki.

Z ciekawostek jeszcze o Terrakotowych Wojownikach - farmerzy, którzy znaleźli Armię właściwie na niej mieszkali... i tam też grzebali swoich zmarłych. Miejsca pochowku widoczne w pierwszej części tego nietypowego muzeum - tuz obok wojowników. Wiadomo gdzie jest pochowany władca, którego ma strzec ta Armia - ale jako, ze nie wiadomo, jak się od strony archeologicznej zając konserwacja ani nie wiadomo jak poradzić sobie z trucizna wydzielana przez umieszczone w grobowcu rzeki rtęci - ciągle pozostaje on nienaruszony. A może po prostu już go ograbiono a dobra historyjka sprzedaje się lepiej niż pusty grobowiec...

Umówiłam się z Anglikami na wieczór (wszyscy pozostali wybierali się do teatru) i po powrocie do Xian poszłam na Targ Ptaków. Nigdy takich nie widziałam. Założę się, że cześć z nich jest pod ochroną. Piękne, piękne, piękne, puszyste, kolorowe i świergoczące, gwizdające, gadające.... Jak już się nimi nacieszyłam poszłam rzucić okiem na buddyjska Światynię Lamy. I żeby nie było ze tylko chińscy faceci troskliwi - zapytana przeze mnie o drogę dziewczyna zaczęła wypytywać stojących nieopodal ochroniarzy o to jak trafić do świątyni... zrobiło się małe zbiegowisko...a potem zaprowadziła mnie na autobus i czekała ze mną się pojawi. Jako ze długo się nie pojawiał, skorzystałam ze wskazówek wydedukowanych wcześniej z gestów staruszka tlumaczącego jej drogę - ładnie podziękowałam i poszłam piechota. Jak tylko doszłam do świątyni zaczęło padać - wiec wróciłam taksówką. Tutaj konkretnie pada... nie miałam ochoty ryzykować utopieniem aparatu.

W hostelu życze miłego wieczoru wypachnionemu towarzystwu i sprawdzam maila. Angole napisali gdzie i pytają gdzie byłoby się wygodnie umówić... Cóż. Biorąc pod uwagę, ze okazało się ze trafili do tego samego hostelu - i w dodatku pokój dokładnie na przeciwko - świat stał się mniejszy, Xian łatwiejsze do okiełznania a hostelowy bar idealnym miejscem do spotkania.

Spedzilismy przemily wieczór w towarzystwie amerykańsko-kanadyskiej pary, która sprzedała dom, telewizor, samochód i resztę ... no i od paru lat podróżuje. Cudowne historie.Potem wybraliśmy się do wychwalanego w jednym z przewodników klubu.

Dwa parkiety - na jednym czarna muza, na drugim elektroniczna. Klub pełen. Oprócz nas jeszcze jedna mała grupka turystów. Paul zostaje "przyjacielem" jednego z Chińczyków, który zaprasza nas do swojego stolika w vipowskiej loży. Chińczyk nazywa siebie Jeffem - dla ułatwienia. Przedstawia nam swoja dziewczynę i przyjaciela. Częstuje cygarami, po czym pokrzykuje na dziewczynę z obsługi ze ma pilnować naszych szklanek i dolewać... sok winogronowy z wódka... Wyborowa :D Przysięgam! Myślałam, że padnę. Przy barze była cala ściana udekorowana w motywy lansowanej tutaj polskiej wódki. Szok, to jest dobre słowo.

Chiśczycy zrobili sobie milion fotek z nami. My z nimi trochę mniej. Było bardzo milo. Wrócilismy piechotą, bo żadne z nas nie pamiętało adresu hostelu po chińsku... Trzeba pamietać o noszeniu karteczek z nazwami i ulicami. Dobrze, że było blisko.


Następnego dnia jedni spali długo, bo byli zmęczeni po teatrze, inni mieli kaca po polskiej wódce, kubańskich cygarach i szkockim koniaku czy jak-to-się-tam-nazywa-to-żółte-czego-nie-pijam; a jeszcze inni postanowili zjeść śniadanie przy fontannie i zwiedzić Wieżę Dzwonów. W ten sposób nie pożegnałam się z Belgia. Na pewno będę za nimi tęsknić przez resztę podróży.

16 godzin w pociągu było świetną okazją do odespania zarwanej nocy. Nawet nie zauważyłam kiedy ten czas minął.

Teraz jestem w ChengDu. Mam uroczy hostel z ogrodem, łóżko z baldachimem i dobry internet. Poznałam Gabora (Węgier - od 2 lat w świecie) dał mi kilka rad i pomógł zmodyfikować plan trasy. Po dobrym obiedzie w hostelu wyruszyłam w miasto. Zrobiłam sobie fotę z posagiem Mao, obejrzałam show wody i świateł przed pomnikiem. Byłam w Parku Ludowym - na środku jest plac, na którym grała muzyka, mnóstwo ludzi tańczyło - zostałam nawet poproszona do tańca przez sędziwego Chińczyka... niestety nie popisałam się za bardzo. Przez cały dzień poza hostelem spotkałam tylko 2 nieazjatyckich turystów.

A teraz czas spać.
Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz